Janusz Kowalski pisze ustawę.
Pracujesz dla Rzeczpospolitej na najwyższych stanowiskach? Nie licz na stanowiska w zagranicznych organach/instytucjach” – pisze Kowalski, „reklamując” przepisy, które jego zdaniem powinny zostać wprowadzone.
W myśl proponowanych przez Janusza Kowalskiego przepisów „członek Rady Ministrów, sekretarz stanu oraz podsekretarz stanu w okresie 10 lat po zakończeniu pełnienia tej funkcji, nie może obejmować stanowisk urzędniczych w organach i instytucjach działających na mocy umowy międzynarodowej ratyfikowanej przez Rzeczpospolitą Polską”.
Według "Wprost" to głupota.
Tygodnik cytuje "internautkę" - „Wasza głupota pobija wszystkie granice. W całym świecie to docenienie dla człowieka, a u nas chcą karać. To nie standard, tylko idiotyzm” - pisze internautka do posła Kowalskiego i jego kolegów.
Moim skromnym zdaniem kiedy brakuje argumentów, gazety uwielbiają cytować internautów. To manipulacja i głęboki populizm, bowiem cytowany "głosu ludu" to najczęściej arogancki bełkot, na modłę PRL-owskiej propagandy nie mający nic wspólnego z racjonalną polemiką. Na zasadzie - nie masz argumentów, to opluj. -
Czym jest "zakaz konkurencji" w biznesie?
Zakaz konkurencji w praktyce w biznesie funkcjonuje od dziesięcioleci. Polega na tym, że jeśli pracujesz na kluczowych stanowiskach w jakiejś dużej firmie, to po zakończeniu pracy zobowiązujesz się, że nie zatrudnisz się na podobnym stanowisku przez jakiś określony czas u konkurencji.
Powody podpisywania takich umów są bardzo racjonalne. Bo prezes jakiejś firmy dajmy na to producenta samochodów zna strategiczne sekrety i plany, które mógłby pokrzyżować zatrudniając się u konkurencji. Ale chodzi o coś więcej. Mając perspektywę przejścia do konkurencji taki prezes mógłby działać na szkodę własnej firmy, podejmować niekorzystne zobowiązania, iść w wątpliwe technologie, czynić ryzykowne inwestycje. Bez zakazu konkurencji w zamian za obietnicę lepiej płatnej synekury mógłby szkodzić własnej firmie.
W polityce jest to jeszcze łatwiejsze niż w biznesie. Zatem propozycja Janusza Kowalskiego jest z wszech miar racjonalna. Wręcz oczywista. Polityka krajowa kieruje się innym interesem niż unijna, zdominowana przez Niemcy i Francję. Premier, czy tez minister, który przeskakuje z Polski do Unii jest kuszony, by działał na szkodę swojego kraju w zamian za intratne stanowisko w Brukseli. Mało tego! Działanie przeciw interesom własnego kraju może być warunkiem awansu w Unii. Temu zapobiegłby zakaz konkurencji.
Zatem konflikt interesów jest oczywisty, a zakaz konkurencji jak najbardziej naturalny.
Dlaczego ten pomysł powoduje niechęć polityków? Chwila... niech pomyślę.
PS.
Miałoby to szczególne zastosowanie w krajach z mentalnością postkolonialną, gdzie z zasady uważa się, że wszystko co zagraniczne jest lepsze.
MM
Napisz komentarz
Komentarze