Z każdego Unijnego Euro do Niemiec wraca od 61 - 85 euro centów.
To nie jest hasło prawicowych publicystów, tylko publikacje liberalnych mediów: - Gazeta Wyborcza - link, cytat: "Unijne miliardy wydawane w Polsce służą także Niemcom i innym krajom starej Unii. Z każdego euro przekazanego do Polski przez niemieckich podatników do Niemiec wraca 85 eurocentów" - pisała Gazeta Wyborcza. Forbes - link. - pisał o 61 centach z każdego dotacyjnego Euro.
Czyli Niemcy chcą ograniczyć import własnych towarów i usług kupionych za unijne pieniądze przekazane Polsce, a tym samym doprowadzić własną gospodarkę do jeszcze większej zapaści? Raczej nie. Takie wypowiedzi są jak strzelanie z pewnej części ciała (mało kulturalne), i mają mieć wpływ na opinię publiczną.
Niemiecka polityk także powiedziała, że „Polska i Węgry chcą dostać pieniądze, żyją z pieniędzy europejskich. Jeśli nie uda nam się teraz poruszyć kwestii rządów prawa, kiedy to zrobimy?”.
Jednocześnie ci sami Niemcy uważają, że ich kultura prawna jest wyższa od naszej i chyba dlatego niemiecki Trybunał Konstytucyjny orzekł, że wyroki TSUE mają mniejsza rangę niż niemieckie prawo krajowe. Nie przeszkadza im to jednak, by twierdzić, że w przypadku Polski i Węgier, wyroki TSUE, które sami ignorują są ważniejsze niż lokalne trybunały. Polscy kosmopolici (czyt.: sprzedajni euro-pieczeniarze) także tak uważają - Prof. Andrzej Rzepliński: „Bez wątpienia kultura prawna niemiecka i polityczna jest wyższa”.
Niemiecka kultura prawna wobec LGBT - karali za homoseksualizm do 1994 roku!
Niemcy przestały karać za homoseksualizm w 1994, Wielka Brytania 1982. Ostatni skazany za homoseksualizm wyszedł z więzienia w Niemczech w roku 2004. Odsiedział pełny wyrok - 10 lat. Jako 30-letni mężczyzna został przyłapany na stosunku seksualnym z 17-latkiem i skazany w ostatnim roku obowiązywania przepisu. Wszystkie prośby o ułaskawienie zostały odrzucone.
W Polsce nie karano za homoseksualizm nigdy. Doprawdy jesteśmy zacofani! Nie mamy za co przepraszać LGBetu, bo nie byli prześladowani, tak jak w światłych krainach leżących na zachód od Odry.
Dyrektywa o pracownikach delegowanych, czyli kolonializm 2.0
- Swoboda świadczenia usług należy do podstawowych zasad, na których opiera się integracja europejska. Jej elementem jest prawo do wykonywania działalności usługowej przez firmę zarejestrowaną w jednym z państw UE także w pozostałych krajach Wspólnoty. - ta zasada podobała się Brukseli tylko do czasu, kiedy działała na korzyść starej Unii. Potrzebna była po to, by wykupić "po taniości" przemysł krajów Europy środkowej i skorzystać z taniej siły roboczej np. w montowniach mercedesa w Polsce.
Jednak kiedy polskie firmy spedycyjne, dzięki swojemu tańszemu pracownikowi zagarnęły europejskie rynki transportowe, Bruksela wprowadziła "Dyrektywę o pracownikach delegowanych", czyli - zaczęła chronić swój teren przed tańszymi i lepszymi firmami transportowymi z Polski, nakładając na nie przymusem administracyjnym większe koszty. To się nazywa wolny europejski rynek? Nie! To gospodarka nakazowo rozdzielcza znana nam z PRL.
I to się nazywa ochrona praworządności, czy może raczej neokolonializm?
Od autora
Komentowanie steku bzdur jaki sypie się ust brukselskich urzędników, ludzi z Berlina i innych zachodnich stolic jest daremne. Niech spadną łuski z oczu tym, którzy w dalszym ciągu zamiast analizować, wierzą. W polityce zagranicznej bowiem, nie ma innych zasad, poza zasadą zysku i przewagi. Wzniosłe hasła i tyrady o praworządności, to przekaz dla bezmyślnych, mówiąc językiem nowoczesnej geopolityki, element wojny hybrydowej.
Prawicowe rządy w Polsce i na Węgrzech, próbują dać odpór kolonialnym zapędom naszych silniejszych partnerów z EU. Kolonializm w XXI wieku, to już nie interwencje wojskowe, lecz zależności ekonomiczne. Robi się to wszelkimi sposobami, nie bacząc na historię, prawo i jakiekolwiek zasady. Chyba poza zasadami takimi jak: prawo silniejszego, lub: siła złego na jednego .
PS. Dlaczego w podpisie obrazka jest napisane euro-idiotka? To przekaz dla tych, którzy nie rozumieją argumentów, a jedynie emocje. Szczerze, nie jest to żadna idiotka. Pani Katarina Barley to "żołnierz", tyle, że w obcej armii.
Marcin Miłkowski
Napisz komentarz
Komentarze