Samo zadanie prostego pytania, które brzmi - Czy ustalenia rosyjskiego MAK kierowanego przez Tatjanę Anodinę są wiarygodne? - budzi skrajne emocje.
W części polskich mediów, a właściwie w tych popierających dzisiejszą opozycję, prezentowana jest spójna narracja. Treść tego przekazu można zawrzeć w stwierdzeniu - "kto nie akceptuje rosyjskiej analizy MAK jest szaleńcem". Jednak teza, że wiara w rosyjską bezstronność jest objawem "zdrowego rozsądku", jest bardzo ryzykowna. Historia i właśnie ten zdrowy rozsądek uczą, by wobec rosyjskiego przekazu zachować bezpieczny dystans. Media w stylu TVN, Onet, GW, Newsweek i inne najwyraźniej tego dystansu nie zachowują.
Czy Polacy są w stanie oddzielić wiarę i propagandę od faktów?
To główne przesłanie filmu opartego na merytorycznej analizie danych, m.in rozkładzie szczątków samolotu i symulacjach technicznych, analizujących dane MAK i tysiącach zdjęć.
Tytuł tego artykułu świadomie prowokuje. Dlaczego? Bowiem polska dyskusja dotycząca katastrofy, podobnie jak polityki, nie opiera się na analizie argumentów, lecz na emocjach i wierze. Dla Polaków, od faktów ważne są autorytety. Dlatego, gdy słyszymy, że coś jest amerykańskie, wierzymy, że jest naukowe i bezstronne, niemieckie oznacza solidne, rosyjskie określa silne, angielskie oznacza wyważone.
Historia uczy, jednak, że słysząc niemieckie powinniśmy rozumieć: bezwzględne, biurokratyczne, władcze, widząc rosyjskie odczytywać: przebiegłe, wprowadzające w błąd, fałszywe, oceniając angielskie i amerykańskie, powiedzieć, że Anglosasom brak sentymentów i kierują się rozwagą i długoterminowym własnym interesem.
Wierzyć, czy myśleć? Oto jest pytanie.
Tak mógłby monologować współczesny Hamlet, gdyby był Polakiem próbującym zrozumieć spór toczący się na Wisłą.
Napisz komentarz
Komentarze