Jednym z najbardziej obciążających Lecha Wałęsę lustracyjnych faktów jest to, że jako prezydent posunął się do niszczenia akt dotyczących jego kontaktów z bezpieką
- Jako prezydent Wałęsa dwukrotnie wypożyczał dokumenty dotyczące agenta "Bolka". Teczki wróciły zdekompletowane, z usuniętymi kartami
- Wałęsa czyścił też Urząd Ochrony Państwa z ludzi, którzy mieli wiedzę na temat jego przeszłości
- Dziś tylko Wałęsa mógłby wznowić swój proces lustracyjny. Instytucje państwa w przeszłości oficjalnie uznały, że agentem nie był
W czerwcu 1992 r. upada prawicowy gabinet Jana Olszewskiego. Lech Wałęsa jest wówczas prezydentem i organizuje polityczny sojusz, by obalić rząd, który właśnie przesłał do Sejmu listę współpracowników komunistycznej Służby Bezpieczeństwa na szczytach państwa. Szef MSW Antoni Macierewicz umieścił na niej samego Wałęsę, który miał być tajnym współpracownikiem o pseudonimie "Bolek".
Po zmianie rządu Wałęsa prosi kolejnego ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego — swego zaufanego współpracownika — by dostarczył mu dokumenty dotyczące "Bolka". Wszystko jest na papierze — pokwitowanie zabrania akt Wałęsa złożył własnoręcznie. Dokumenty zatrzymuje w Belwederze, a po kilku miesiącach oddaje mocno zdekompletowane. Resztę miał dostarczyć później. I oficjalnie tak właśnie zrobił. Tyle, że tę resztę dokumentów przekazał w zalakowanych kopertach. Wałęsa wiedział, że dopóki UOP jest kierowany przez jego ludzi, to nikt tych kopert nie otworzy.
Rzeczywiście, otwarto je dopiero w lipcu 1996 r., ponad pół roku po wyborach prezydenckich, które Wałęsa przegrał z Aleksandrem Kwaśniewskim. Zrobił to kolejny szef MSW Zbigniew Siemiątkowski, człowiek nowego prezydenta. Siemiątkowski zastał akta całkowicie zdekompletowane, bo Wałęsa tuż po przegranych wyborach zabrał dokumenty "Bolka" po raz drugi. Zdaniem dr Piotra Gontarczyka — współautora słynnej książki "SB a Lech Wałęsa", jednego z najlepszych speców od dokumentów bezpieki — kluczowych spustoszeń dokonano właśnie wtedy.
— Jedna ekipa niszczyła dokumenty w Pałacu Prezydenckim, ale druga została wysłana do gdańskiej delegatury UOP, by zatrzeć ślady, czyli niszczyć dokumenty w innych teczkach. Paradoksalnie, ułatwiła to lista Macierewicza, bo te dokumenty zostały wówczas wyszukane i zgromadzone. To był dla Wałęsy przewodnik, co i gdzie należy niszczyć. Ale oczywiście, specyfika dokumentów esbeckich jest taka, że gdy TW donosił tak dużo i często jak "Bolek", to trudno przewidzieć, gdzie znajdą się kopie jego donosów — tłumaczy historyk.
Zaufany esbek "Solidarności" na bruku
Wałęsa czyścił też UOP z niewygodnych ludzi, którzy mieli wiedzę na temat jego przeszłości.
Jedną z ofiar stał się ppłk Adam Hodysz. To esbek, który za czasów PRL pomagał "Solidarności", za co trafił do więzienia. Na początku lat dziewięćdziesiątych był szefem delegatury UOP w Gdańsku. To on kompletował na polecenie Macierewicza dokumenty dotyczące "Bolka", które przesądziły o umieszczeniu prezydenta na liście agentów.
Na miejscu Hodysza Wałęsa postawił dawnych esbeków — mjr Henryka Żabickiego i kpt. Zbigniewa Grzegorowskiego, którzy w przeszłości go rozpracowywali. Po 1989 r. związali się z Wałęsą, byli blisko niego i byli od niego zależni. Za ich czasów, jeśli w jakichś aktach znajdowano informację pochodzącą od "Bolka", to materiał znikał. Dokumenty starał się potajemnie chronić ówczesny naczelnik Wydziału Ewidencji i Archiwum Delegatury UOP w Gdańsku, por. Krzysztof Bollin. Zresztą, kiedy po Hodyszu weszła do Gdańska ekipa esbeków, to ktoś wcześniej pokserował dokumenty, które oni później zniszczyli. I dla zabawy regularnie je potem wysyłał do delegatury UOP.
Śledztwo w sprawie niszczenia akt
Nie wiadomo, czy za pierwszym razem Wałęsa zwrócił z wypożyczenia całość dokumentacji "Bolka". Prawdopodobnie dokumenty niszczono dwukrotnie, za drugim razem czyszcząc pozostałości pozostawione po pierwszym niszczeniu. Wiemy jednak na pewno, że akta zostały dwa razy przez Wałęsę pobrane i wróciły z powyrywanymi kartami. W związku z tym szef UOP z nadania SLD Andrzej Kapkowski — skądinąd wieloletni oficer komunistycznej bezpieki — wysłał do Wałęsy pismo, żeby akta oddał. Odpowiedź nie przyszła. Wtedy Siemiątkowski zawiadomił Kwaśniewskiego i prokuraturę.
Śledztwo skończyło się niczym. — Postkomuniści nie mieli woli politycznej, aby tę sprawę doprowadzić do końca. Doniesienie do prokuratury — owszem, bo prawo ich do tego zobowiązywało, skoro były dowody na niszczenie dokumentów. Ale żeby angażować organa ścigania do walki z Wałęsą i to w sprawie jego działalności w PRL? Przecież oni zawsze twierdzili, że lustracja jest nieważna — uważa Gontarczyk.
W latach dziewięćdziesiątych Wałęsa trafił na dość przychylną dla niego sytuację polityczną, żeby przeprowadzić operację niszczenia akt. Miał świadomość, że gdy wyprowadzi się z Belwederu, to te dokumenty może przejąć kolejny prezydent. Było jeszcze jedno ryzyko — po 1992 r. i liście Macierewicza powszechna opinia wszystkich partii poza SLD była taka, że z aktami bezpieki trzeba coś zrobić. Cały czas dyskutowano o ustawie lustracyjnej i udostępnieniu kwitów SB.
Z tego punktu widzenia koniec prezydentury był ostatnim momentem, w którym Wałęsa mógł dokonać operacji niszczenia dokumentów.
Rzeczywiście, wkrótce zachodzi zasadnicza zmiana. Dwa lata po porażce Wałęsy do władzy dochodzi AWS, prawicowa koalicja stworzona przez "Solidarność". Powstaje Instytut Pamięci Narodowej i rusza lustracja.
Wałęsa poddaje się lustracji
Paradoksalnie, Wałęsa też poddaje się wówczas lustracji. Staje do wyborów prezydenckich w 2000 r. Sromotnie przegrywa — dostaje ledwie 1 proc głosów — ale zgodnie z nowym prawem składa oświadczenie lustracyjne. I pisze w nim, że nigdy z bezpieką nie współpracował.
W tej sytuacji rusza jego proces, a do sądu lustracyjnego trafiają dokumenty ze wspomnianego umorzonego śledztwa w sprawie niszczenia akt. Dokumenty te jednak dotyczą wyłącznie tego, czy Wałęsa jako prezydent odpowiadał za niszczenie dokumentów "Bolka". One nie przesądzają, czy Wałęsa "Bolkiem" był. Dla sędziego to za mało — zamyka sprawę i ogłasza wyrok: "Nie współpracował".
Był jeszcze jeden szczegół — ukształtowała się taka praktyka, że aby uznać kogoś za agenta, sędziowie żądali zobowiązania do współpracy, własnoręcznych pokwitowań, oryginałów teczek, itd. A tego nie było. W tamtym czasie wiele dokumentów "Bolka" to były kserokopie, a nie wymagane przez sąd oryginały, bo te — jak się okazało na początku minionego roku — trzymał w swej piwnicy były szef bezpieki gen. Czesław Kiszczak. Był np. opis akt "Bolka" — tej teczki, która znalazła się u Kiszczaka — wykonany przez starszego szeregowego Marka Aftykę w ramach szkolenia po dwóch miesiącach służby. W "Analizie akt archiwalnych nr I 14713 dotyczących ob. WAŁĘSA LECH" Aftyka napisał: "Wymieniony do współpracy z organami bezpieczeństwa pozyskany został w dniu 29 XII 1970 r. jako TW ps. »BOLEK« na zasadzie dobrowolności przez st. insp. Wydziału II KW MO w Olsztynie kpt. Edwarda Graczyka". Aftyka napisał też, że za donosy Wałęsa bardzo chętnie brał pieniądze.
Tyle, że to nie był oryginał, którego oczekiwał sąd. Kopię w postaci mikrofilmu UOP przejął w mieszkaniu byłego oficera bezpieki mjr. Jerzego Frączkowskiego, który wyniósł ponad tysiąc stron kopii dokumentów dotyczących Wałęsy.
Teczka z willi Kiszczaka nic nie zmieni
Faktem jest też, że w czasie rozprawy w 2000 r. Rzecznik Interesu Publicznego — czyli prokurator lustracyjny — nie wnosił o uznanie Wałęsy za kłamcę lustracyjnego. Wnosił o umorzenie sprawy, czyli uznanie, że Wałęsa czysty nie jest, ale brakuje dowodów do uznania go za kłamcę lustracyjnego.
Rok 2000 to orzeczenie sądu lustracyjnego, zaś pięć lat później Wałęsa dostaje od IPN status pokrzywdzonego. To była specyficzna instytucja prawa lustracyjnego, która przesądzała, że dany człowiek był rozpracowywany przez bezpiekę i dawała mu dostęp do akt na swój temat.
To była naturalna konsekwencja decyzji sądu lustracyjnego. Rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego nakazywało nadawanie tego statusu każdemu, kto wygrał proces lustracyjny.
W tej sytuacji dziś tylko Wałęsa mógłby wznowić swój własny proces lustracyjny. Instytucje państwa w przeszłości oficjalnie uznały, że agentem nie był. I odnalezienie oryginału teczki "Bolka" w willi Kiszczaka nic nie zmieni.
autor
http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/walesa-wypozyczal-dokumenty-lustracyjne-i-je-niszczyl/991j5tv
Napisz komentarz
Komentarze